Zaczęliśmy od podlewania dotychczasowych ogródków, okazało się, że jest to akcja, która może zając spokojnie ponad godzinę i całkiem fajny patent, bo przy okazji podlewania dużo się dzieje. Poznajemy nowe dzieciaki jak mała Diana, która lubiła łapać za moje ręce i kręcić się i latać w powietrzu. Albo nagle zniknęli Anetka i Oskar i to jeszcze z konewką i odbywał się wielopoziomowy proces szukania ich (zakończony sukcesem). Wielu dzieciom zależało by osobiście podlać, w końcu podlewały już trawę by mieć okazję cokolwiek podlać. Okazało się też, że niestety nasze paprotki z wyjątkiem jednej, najmniejszej i agresty zmarły. Pod 7 przetrwał zaś tylko jeden kwiatek. Potem poszliśmy pod Pawiarnie sadzić truskawki, agrest, paprocie. Ziemia była strasznie ciężka, dokopaliśmy się do fundamentów podobnego lokalu z drugiej strony, mnóstwo cegieł. Panowie z Pawiarni szybko wymiękli, ale nasze dzieciaki nie. Mimo to, trochę posadziliśmy.
Cały proces trwał ponad 3 godziny, planowane pierwotnie sadzenie nasionek przenieśliśmy na piątek.

Aha, dzieci były tak zaangażowane, że zapomniały nawet o dniu dziecka. No może poza dwoma klubowymi wyjadaczami, siedzącymi na murku:
-te, nie złożyłeś nam dziś życzeń!
-a wy jesteście dzieci? No bo ja myślałem, że wy to już tacy młodzi mężczyźni? – odpowiadam -konsternacja, wzajemne spojrzenia
-no to wszystkiego najlepszego, dzieciaki! – mówię i podaje im dłonie gratulując
-no, kurde, chociaż dziesięć złotych mógłbyś nam dziś dać…

Zapraszam!

Piotrek wraz z ekipą 🙂